wtorek, 25 listopada 2014

Pilocka przygoda we Włoszech- Padwa i Florencja

Dziś  kolejna część wspomnień Karoliny na temat początków pracy pilota wycieczek zagranicznych.
Życzę miłej lektury.

Byliśmy w drodze do Padwy, nadszedł więc czas na zademonstrowanie odrobionej pracy domowej. Patrząc na koleżanki i kolegów myślałam że mówienie do mikrofonu (a właściwie do turystów używając mikrofonu) jest proste. Nic bardziej mylnego. Można być elokwentnym i mieć dużą wiedzę. Ale jest to zawsze występ publiczny, który „świeżynkę" taką jak ja może ostro stremować. Początki nie były łatwe. Bestię (czyli mały mikrofonik )udało mi się oswoić dopiero przed wjazdem do Padwy. Zostałam nagrana, sfotografowana i sfilmowana. Czułam tremę, stres zjadał mi połowę tego, co miałam w głowie ale starałam się-jak to powiedzieli moi koledzy- mieć „parcie na mikrofon”. W końcu po to pojechałam- żeby się czegoś nauczyć. Było nas dużo, każdy chciał coś powiedzieć. Dopchanie się do mikrofonu nie było więc łatwe. Ale udało się. Jak na pierwszy raz było naprawdę dobrze. Ludzie słuchali jakby z zainteresowaniem. W Padwie pogoda również nas nie rozpieszczała.


Tym razem w roli pani przewodnik wystąpiła nasza koleżanka. Padwa- po włosku Padova- jest miastem do którego chciałabym wrócić. Uniwersytet Padewski, Bazylika Św. Antoniego, Piazza del Prato, Galileusz, Święty Antoni...


Jest to jedno z piękniejszych miast we Włoszech. Ma nawet swój polski odpowiednik. Zamość to przecież Padwa Północy. Jestem pewna że koleżanki i koledzy z grupy nie zapomną mojej opowieści o Galileuszu wygnanym z Pizy który osiadł w Padwie, gdzie wykładał. Wypadałoby żeby pilot nie mylił tych obu miast na literę „P”  Nigdy nie zapomnę ryku śmiechu naszej grupy, kiedy przekomicznie przekręciłam nazwę miasta Piza. Pilot powinien tak opowiadać ciekawostki aby zostały turystom w głowie. Trzeba jednak uważać bo czasem wychodzą niezłe „kwiatki”. Chciałam dobrze, wyszło jak zwykle.
Następna na naszej trasie była Florencja. Bardzo intrygowało mnie to miasto.

Słyszałam że jest znacznie ciekawsze od Wenecji. La citta d’arte- miasto sztuki, jak o nim mówią Włosi. Firenze była mi znana tylko ze zdjęć. Z czym mi się kojarzyła? Na pewno z Medyceuszami, z rzeką Arno, z Galerią Uffizi, Ponte Vecchio, katedrami i kościołami.
Zwiedziliśmy Katedrę Santa Maria del Fiore i słynną Piazzę na której odbywają się najważniejsze wydarzenia w mieście, w tym słynny mecz piłki nożnej. Dwie drużyny zaciekle ze sobą walczą. Jedna połowa miasta kibicuje drugiej i na odwrót. Rywalizacja jest niezwykle zaciekła i na czas meczu potrafi podzielić całą Florencję a nawet rodzinę czy wręcz małżeństwo. Opowieść na pewno trochę ubarwiona ale turyści to lubią. Jakie to włoskie, jakie to barwne…  Podczas pobytu we Florencji zaczęła się zmieniać pogoda, zmierzając ku prawdziwej wiośnie. Po intensywnym zwiedzaniu nadszedł czas na chwilę oddechu. Ale kto by śmiał odpoczywać?! Pojawił się fajny pomysł: ustawiamy się na tle Katedry Matki Boskiej od kwiatków i inscenizujemy prawdziwy pilotaż. Zrobiliśmy kółeczko, na tle katedry stanął ktoś w roli pilota. Każdy z nas z manierą profesjonalisty, wskazując na katedrę udawał że coś opowiada. Grupa oczywiście z zachwytem słuchała.


Była przy tym masa śmiechu. Każdy chciał powiedzieć coś nowego, mądrego, innego. Nasze popisy zostały nagrane z wyłączonym dźwiękiem. Mogliśmy więc powiedzieć wszystko. Trzymając w ręku mikrofonik, widząc dobrze zagrane zainteresowanie grupy poczułam się strasznie ważna. Poczułam się prawdziwym pilotem. Tak po prostu. I dokładnie to powiedziałam do mikrofonu i do kamery.
Dzień powoli się kończył. Nie wiem co mnie bardziej urzekło: rzeka Arno, mosty, zabytki, architektura czy rozpoczynający się zachód słońca. Pogłaskałam miedzianego dzika żeby jeszcze kiedyś tam przyjechać (działa jak Fontana di Trevi w Rzymie).


Udało mi się wdrapać na murek z którego rozpościerał się przepiękny widok na Ponte Vecchio.
Po lewej miałam przepaść i rzekę Arno a po prawej czuwali moi koledzy żebym w tę przepaść nie spadła. Ktoś mi nawet zrobił zdjęcie. Wyjeżdżając z Florencji w kierunku naszego drugiego noclegu obejrzeliśmy jeszcze miasto z nieco wyższego pułapu, niezmiennie zachwycając się mostami i rzeką zatopionymi w zachodzącym słońcu.


Mimo dość dużego zmęczenia w autokarze panowała szampańska zabawa. Jedna z naszych koleżanek miała płytę z włoskimi hitami. Dostaliśmy teksty piosenek. Kierowcy nastawili radio prawie na cały regulator. Droga do hotelu upłynęła nam na śpiewaniu z głębi serca piosenki „Volare”. Starałam się dyrygować ponad 50- osobową grupą. Śpiewaliśmy pięknie ale momentami było komicznie. Wszyscy się tak wczuli że zagłuszali płytę i niestety prawie nie trafialiśmy w takt- mimo moich próśb. Normalnie nie mam problemu z utrzymaniem tonacji ale dusiłam się ze śmiechu więc efekt był taki a nie inny. Ale zabawa była przednia. Nasze śpiewy zostały zarejestrowane na telefonie. Wytworzyła się niesamowita atmosfera. 

Grupa była duża. Przed wyjazdem prawie się nie znaliśmy. Ludzie w różnym wieku. A mimo to od razu między nami „zaiskrzyło”. Byliśmy świetnie zgraną paczką, mogliśmy na sobie polegać, uczyliśmy super się przy tym bawiąc. Mało się spało a pod koniec dnia padaliśmy ze zmęczenia i emocji. A teraz prawie roznieśliśmy autokar śpiewając „Volare”. Takiej atmosfery chyba nikt się nie spodziewał. A przecież dopiero się rozkręcaliśmy…


Karolina Wollny

1 komentarz:

  1. I to właśnie jest ważne w pilotowaniu: umieć wprowadzić dobrą i niezapomnianą atmosferę. W końcu grupa jest na wakacjach;)

    OdpowiedzUsuń