sobota, 15 listopada 2014

Pilocka przygoda we Włoszech. Wenecja.

Dziś zaprezentuję pierwszą część wspomnień Karoliny na temat początków pracy pilota wycieczek zagranicznych.
Życzę miłej lektury.


Ten rok upłynął mi pod znakiem podróży. Nowy rok powitałam w Strasburgu. Potem obok wyjazdów prywatnych pojawiły się służbowe i szkoleniowe. Postanowiłam zamienić moją pasję podróżowania w pewnego rodzaju sposób na życie. Zapragnęłam zdobyć nowe kwalifikacje i poniekąd nowy zawód. W ten sposób powstał pomysł z kursem pilota wycieczek. A reszta potoczyła się jak domino.
Na kursie dla pilotów wycieczek poznałam świetnych ludzi: podróżników, poliglotów, gaduły, ludzi z pasją. Nie pamiętam kiedy z taką przyjemnością zrywałam się w sobotę o 8:30 z łóżka- a jestem strasznym śpiochem. Kurs niestety szybko się skończył, dostaliśmy zaświadczenie i identyfikator. W zasadzie nie bardzo wiedziałam co dalej. Szykowała mi się następna podróż (tym razem do Ziemi Świętej) i kolejne podglądanie pilota w nadziei że czegoś się nauczę. Stwierdziłam że co będzie to będzie. Intuicja mówiła mi: poczekaj bo kto wie co się wydarzy przed Izraelem. I wydarzyło się coś co kompletnie przerosło moje najśmielsze oczekiwania.
Po kursie, zarejestrowałam się na portalu PilociWycieczek.pl Polubiłam stronę na Facebook’u, poprosiłam o newsletter i na tym się skończyło. Przynajmniej tak mi się wtedy zdawało. Minęło kilka dni i dostałam informację o szkoleniu dla pilotów i przewodników wycieczek. Zapowiadało się bardzo ciekawie. Uczestnicy- piloci- mieli poszerzać swoje umiejętności na trasie Warszawa- Wenecja- Padwa- Florencja- Asyż- Rzym- Warszawa. Nad wszystkim miał czuwać Piotr Kruczek- pilot i szkoleniowiec z wieloletnim doświadczeniem. Wysłałam zgłoszenie i z niecierpliwością czekałam na wyjazd. Cieszyłam się jak dziecko bo zapowiadało się naprawdę super. Przed wyjazdem było wiele spraw do załatwienia i tu największym dobrodziejstwem okazał się znowu Facebook. To było nasze centrum dowodzenia. Piotrek dał nam zadanie- każdy dostał inny odcinek trasy. Ja miałam opowiadać o Padwie, Lacjum i Rzymie. Zabrałam się za notatki. Uczucie szczęścia mieszało się z uczuciem lekkiego stresu. Raptem parę miesięcy temu zdobyłam uprawnienia. Byłam jedyną (obok mojej koleżanki Doroty) osobą bez żadnego doświadczenia w pilotażu. To wprawdzie są moje ukochane Włochy, ale czy sobie poradzę? A jeśli czegoś nie będę wiedziała? Jak się okazało nie tylko ja się (niepotrzebnie!) denerwowałam. Ani się obejrzałam a już zdążyłam się wirtualnie poznać z cała ekipą szkolenia. Było to o tyle niezwykłe że w sieci czuliśmy się jak dobrzy znajomi a przecież mieliśmy się poznać dopiero w autokarze.
Wyposażona w przewodniki, notatki, dobre buty i wielką walizkę wyruszyłam z Dorotą na naszą włoską przygodę. Następnego dnia nad ranem autokar dojechał do Wenecji. Na trasie mieliśmy dwie niespodzianki. Jedna to pyszna obiadokolacja w Cieszynie. Druga to impreza integracyjna w (pędzącym) autokarze w trakcie której każdy z nas miał powiedzieć o sobie parę słów. Bardzo szybko poczułam się jak wśród „swoich”. Świetnie odnalazłam się z ludźmi o podobnych zainteresowaniach, z podróżnikami- tak jak ja- otwartymi na świat i ludzi. Noc minęła mi rzekłabym komfortowo (nie zapomnę tych super wygodnych siedzeń). Wreszcie ku mej radości ujrzałam nieśmiałe majaczące w resztkach nocy Alpy. Jednak największą radość poczułam widząc Apeniny. Bo Apeniny to już na 100 % Włochy. Mogę być bardzo zmęczona ale jeśli włoska granica już za nami a ja mogę zamówić prawdziwą kawę i rogalika i jeszcze pogadać chwilę z baristą, to od razu wracają mi siły. Rano byliśmy już na miejscu. Krótka chwila na odświeżenie i na miasto! Czekały tam na nas dwie przewodniczki. Rozglądałam się z wielkim zaciekawianiem. Właśnie zaczynało się spełniać jedno z moich marzeń…Wenecja zrobiła na mnie duże wrażenie. Ani trochę się nie zawiodłam. Nie mogłam się napatrzeć na urokliwe gondole i gondolierów. Gondolier stoi na dziobie i wielkim drągiem odpycha gondolę od dna. Łódź strasznie kołysze. W jaki sposób on utrzymuje równowagę? 
 
Po Canale Grande śmigały motorówki, łódki i vaporetti czyli tramwaje wodne. Oczywiście płynęły stosując swój własny kodeks. Bynajmniej nie drogowy Wychowałam się nad jeziorem ale i tak wygląd był niezwykły. Te wszystkie kamienice- palazzi- stojące tuż przy samej wodzie, tam nawet nie było brzegu! 
Jedyne co trochę nawaliło w Wenecji to pogoda. Było chłodno, deszczowo i szaro. Robienie zdjęć nie było łatwe ale jakoś sobie poradziłam. Zwiedziliśmy właściwie wszystkie turystyczne miejsca. Nie sądziłam że miasto ma tak wąskie ulice, że to jest taki labirynt. Cały czas ktoś nas potrącał, ciągle tarasowaliśmy komuś drogę. Czułam się trochę klaustrofobicznie. Dreptaliśmy za panią przewodnik, robiliśmy notatki, cykaliśmy fotki i staraliśmy się uchwycić każde słowo. Pałac Dożów to esencja historii Republiki Weneckiej. Tu przyszło pierwsze zmęczenie. Każde miejsce do siedzenia było na wagę złota. Mogliśmy się potem zregenerować szybką przekąską koło Mostu Rialto gdzie piloci mogą jeść za darmo. 


No właśnie mosty- była ich cała masa. Z każdego roztaczał się widok jedyny w swoim rodzaju. Zauważyłam że nie wszędzie były barierki. Łatwo było wpaść do kanału. Uważnie patrzyłam pod nogi, bo znając moje szczęście… Podobno Wenecja jest świetnym miejscem do wychowywania dzieci, bo nie ma tu samochodów. Ale wpaść do takiego kanału to ja dziękuję bardzo. I tu od razu zdementuję pewną informację: weneckie kanały w kwietniu nie wydzielają przykrych aromatów. 

Pożegnaliśmy się z jedną panią przewodnik, a z drugą popłynęliśmy barką na wyspę Murano. Miejsce to całkowicie mnie oczarowało. Kolorowe kamieniczki, brak tłumów i wreszcie pokazało się słońce. 
Odwiedziliśmy pracownię szkła weneckiego. Pan szklarz na naszych oczach wydmuchał pięknego konika, za co dostał brawa. Potem całą grupą weszliśmy do sklepu z jego wyrobami. Niestety nikt z nas mimo 50% rabatu nie skusił się na żadną błyskotkę. Pana szklarza to trochę zbulwersowało: jak to, tyle turystów i nikt nic nie kupuje?! Na co nasza pani przewodnik prawie z namaszczeniem stwierdziła: to nie są zwykli turyści, to są piloci. Pana szklarza ta odpowiedź chyba nie przekonała. Po krótkim odpoczynku wróciliśmy na Starówkę, a stamtąd do autokaru. Po całym dniu wypełnionym nauką pilotażu i zwiedzaniem nadszedł czas na nasz pierwszy hotel i upragniony wypoczynek. Wylądowaliśmy w Lido di Jesolo. Jak się później okazało byliśmy bardzo blisko Adriatyku. Wykorzystała to nasza koleżanka Agata, która spacerując po plaży nazbierała muszelek. Ja z kolei w tym czasie integrowałam się z częścią naszej wspaniałej, pilockiej ekipy i z kierowcami. Też było sympatycznie. Następnego dnia mieliśmy zwiedzać Padwę. Modliłam się o odrobinę włoskiego słońca, które pozwoliłaby mi na nieco bardziej wiosenną garderobę.
Czy Padwa powita nas słońcem…?
 
 Karolina

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz