piątek, 27 grudnia 2013

Uśmiechnij się, a świat uśmiechnie się do Ciebie

Włosi... zawsze uśmiechnięci, wulkany energii, pełni gioia di vivere. Ktoś może uznać że to tylko narodowa maniera.
 Ja jednak każdokrotnie będąc w słonecznej Italii na nowo odkrywam, jakie miłe i przyjazne są te zwykłe, codziennie powtarzające się  kontakty z zupełnie obcymi ludźmi: kelnerem w trattorii, kasjerką w sklepie, która podliczając należność spojrzy Ci w oczy ( nie do wiary?) i z uśmiechem na twarzy powie
„Piękna ta bluzeczka. Super zakup!”.
Albo barmanka w maleńkiej kawiarence tuż za rogiem. Pierwszego dnia uśmiech, Buon Giorno!, pytanie czy smakuje zamówiony produkt. Następnego rozmawia z Tobą jak dobra znajoma.
Postanowiłam, że mimo wszystko , będę się starała i ja, codziennie -  jak najwięcej uśmiechać do świata i do ludzi.
Pewnie wszyscy pomyślą, że coś nie tak ze mną ;)
Tak zupełnie bezinteresownie prawione komplementy, robione przysługi czy proste serdeczne gesty ze strony zupełnie obcych ludzi zapisują się w naszej pamięci na  długo...
Zgodnie z prawami fizyki - nic w przyrodzie nie ginie. A właściwie wraca do nadawcy- czasem ze zdwojoną siłą. Uśmiech rodzi uśmiech, co zasiejesz za jakiś czas wzrośnie i wyda następne nasiona. 

Usmiechnij się, a świat uśmiechnie się do Ciebie!!!

W związku z tym że mamy czas świąt, oczekiwanie na Nowy Rok, każdy z nas gdzieś w głębi duszy wypowiada jakieś życzenia. Moje będą takie:
Przynajmniej raz dziennie...ogni giorno- sprawiajmy bezinteresowną przyjemność nieznajomej osobie uśmiechając się przy tym. Zwykłe przytrzymanie komuś drzwi do windy, ustąpienie miejsca w autobusie, pochwalenie współpracownika za kawał dobrej robot. Raz dziennie. Codziennie. Zaskoczy Cię, jak dużo otrzymasz od życia w zamian!!!

Uśmiechu w Nowym Roku!

 


poniedziałek, 16 grudnia 2013

Natale

Kochani, jesteśmy w okresie przedświątecznym dlatego chciałabym Wam w kilku słowach napisać o tym z czym kojarzy mi się Italia zimą, na Święta oraz in genere- ogólnie. Takie zresztą padło pytanie od mojej lektorki kiedy zaczynałam moją przygode z językiem włoskim. Myślę że wszycy nauczyciele włoskiego je zadają: dlaczego akurat język włoski, za co lubisz Włochy i z czym kojarzy Ci się ten kraj? Odpowiedzi jest wiele i wcale nie trzeba być italofilem. Moje pierwsze skojarzenie to kawa bo jestem kawoszką i nie wyobrażam sobie dnia a konkretnie poranka bez kubka kawy. Możemy narzekać na włoski bałagan, opieszałość i lenistwo. Ale każdy chyba przyzna że kawę robią tam i produkują chyba najlepszą na świecie. Ja osobiście kupuję tylko Lavazzę i parzę ją w caffettierze. A oto i ona:

Tak wygląda ta najbardziej klasyczna. Jest ich oczywiście wiele, tak jak wiele jest rodzajów kawy od espresso które piję się we Włoszech przez prawie całą dobę do caffe latte czyli kawy z dużą ilością mleka. Ja dodaję do mojego espresso dużo mleka więc wychodzi mi właśnie caffe latte Z charakterystycznych typów kawy jest jeszcze oczywiście cappuccino. Ale tę kawę pije się we Włoszech tylko do południa. Najlepiej z rogalikiem, bez pośpiechu- pian piano. W odróżnieniu od espresso które pije się szybko i najczęściej na stojąco. Caffettiery różnią się wielkością i kolorem. Są też o bardziej opływowych kształtach ale ta ze zdjęcia jest chyba najbardziej charakterystyczna. Kawa to oczywiście obok wina narodowy włoski napój. Będąc w słonecznej Italii pamiętajcie że zamawiając ją wystarczy powiedzieć że chcecie caffe’. On już będzie wiedział że to espresso. Poza tym dobrze jest zaznaczyć że chcecie wypić kawę przy barze. W ten sposób nie zapłacicie za obsługę kelnera. Z mocnym espresso (bez mleka oczywiście!) dobrze jest wypić szklankę niegazowanej wody. Z jednej strony złagodzi mocny smak esencji, a zdrugiej podkreśli aromat kawy. Zamykając temat caffettiery dodam tylko że może to być świetny prezent pod choinkę. Znajdziecie ją w każdym sklepie. A osoba która lubi kawę z pewnością ucieszy się z takiego prezentu. Tylko pamiętajcie o tym żeby parzyć w niej lavazzę bo tylko taki duet gwarantuje niezapomniany smak
Italia to oczywiście nie tylko kawa i caffettiera ale cała masa innych rzeczy. Z marszu można wymienić wspaniałe wina, skutery (słynne Vespy) i samochody (Fiaty rzecz jasna). Do skuterów mam dużą słabość. Nigdy jeszcze niestety na żadnym nie jeździłam ale to musi być naprawdę duża frajda przemykać tak między samochodami w czasie najgorzego ruchu ulicznego. Kierowca skutera ma ubaw. Dla kierowcy mijanego samochodu często nie jest do śmiechu bo taki skuter wyskakuje mu często w ostatniej chwili. Skutery mają w sobie coś co mnie kręci i często robię sobie przy nich zdjęcia. Oto jedno z nich, zrobione w miasteczku Modica na Sycylii:

Myślę że tak naprawdę jest masa rzeczy które mają włoskie korzenie bo naród królowej Bony jest znany ze swojej kreatywności, pomysłowości, wyrafinowania, oraz wrażliwości na piękno i estetykę. Możemy wymieniać niezliczonych włoskich projektantów ubrań, mebli i innych sprzętów. Myślę że ta „włoszczyzna” jest często obecna w naszym życiu i nie zawsze zdajemy sobie z niej sprawę.
Jeśli jednak chodzi o zwyczaje świąteczne we Włoszech to chyba nie jest nam do końca po drodze z naszą polską tradycją. Nasi Włoscy przyjaciele nie celebrują tak Bożego Narodzenia jak my. Obchodzą Wigilię ale ich menu jest zupełnie inne. Główne danie to oczywiście pasta. Jest też polenta która wygląda i smakuje jak tunezyjska kasza kuskus, podawana z różnymi dodatkami. A na deser je się najczęściej panettone które przypomina naszą babkę drożdżową z rodzynkami. Kiedy myślę o panettone to automatycznie kojarzy mi się Mediolan a konkretnie niedalekie miasteczko Varese bo właśnie tam jadłam ten przysmak. Jest to zresztą charakterystyczny deser z regionu Lombardia.
24 grudnia wielu Rzymian idzie na Plac Świętego Piotra gdzie wieczorem odsłaniana jest tradycyjna, ogromna szopka. I tu pojawia się polski akcent bo zwyczaj ten wprowadził w 1982 roku Jan Paweł II. W ogóle Włochy to ojczyzna szopek a wszystko zaczęło się od Św. Franciszka z Asyżu. Szopki w Rzymie w okresie przed i po świątecznym są wszędzie: w sklepach, szkołach i innych instytucjach. Są naprawdę piękne. To właśnie szopka na Placu Św. Piotra:

A to w jednym z rzymskich kościołów:

I na tym się kończą polskie akcenty i podobieństwa bo w we włoskiej tradycji wigilijnej nie ma łamania się opłatkiem tylko jedno krótkie: „Auguri!”- powiedziane nad stołem wigilijnym, czyli po naszemu: „wszystkiego najlepszego”. Ale oczywiście włoskie dzieci też dostają prezenty. Najpierw tak jak w Polsce świętują Mikołajki i wtedy przychodzi do nich Babbo Natale czyli Święty Mikołaj. Potem prezenty przynosi im lecąc na miotle La Befana- czyli wiedźma. Ale to już 6 stycznia czyli na Trzech Króli. Postać wiedźmy jest we Włoszech tak samo popularna jak postać Św. Mikołaja. Nie budzi negatywnych skojarzeń. W okresie świątecznym można podziwiać jarmarki którymi upstrzone są we place. Muszę przyznać że Piazza Navona na tle tych wszystkich „bud” i karuzeli przedstawia się wyjątkowo malowniczo

I to by było tyle o świątecznych klimatach we Włoszech. Na koniec pozostaje mi złożyć wszystkim Czytelnikom tego bloga i nie tylko wesołych Świąt co po włosku brzmi krótko: „buon Natale” oraz felice Anno Nuovo czyli szczęśliwego Nowego Roku. A tak konkretnie to i sobie i Wam życzyłabym tego abyście za każdym razem z przyjemnością czytali to co tu piszę dzięki uprzejmości mojej Koleżanki Moniki




Karolina Wollny 


niedziela, 27 października 2013

Sycylia- kociołek Europy, kociołek świata


Dzięki uprzejmości mojej znajomej - fascynatki południa pięknej Italii dziś recepta na złapanie kilku promieni słońca:

Sycylia to z pewnością jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie. Przyciąga swoimi pięknymi plażami, oszałamiającą przyrodą i wyśmienitą kuchnią. Odstrasza jednak wygórowanymi cenami. Jeżdżą tam więc głównie celebryci- włoscy i nie tylko. Ja trafiłam tam dzięki…super super last minute
Jadąc na Sycylię miałam o niej bardzo mgliste i steoretypowe pojęcie. Myślałam że zobaczę spaloną słońcem wyspę, mocno opalonych ludzi o kruczoczarnych włosach i biedę bo właśnie z nią kojarzy mi się włoskie południe. Znam dość dobrze język włoski ale bałam się że będę słyszała jedynie dialekt z zaśpiewem- a tego nie potrafią zrozumieć nawet rodowici Włosi.
Już po pierwszym dniu przekonałam się jak jest naprawdę.
Ale zacznę może od tego że urzekły mnie krajobrazy i przyroda którą tam zobaczyłam. Jeśli Goethe po ujrzeniu Neapolu stwierdził że można tam umrzeć z zachwytu to u mnie było tak w przypadku Palermo, Taorminy, Syrakuz, Marsali i wielu innych miast i miasteczek. Tak, miałam to szczęście że zwiedziłam niemal całą wyspę. Lazurowe niebo, soczyście zielone palmy, kwiaty we wszystkich kolorach tęczy, góry skąpane w słońcu i morze (a właściwie morza bo Sycylię opływają aż trzy morza:  Tyrreńskie, Śródziemne i Jońskie) we wszystkich kolorach niebieskiego i turkusu. Ktoś może powiedzieć że to typowe krajobrazy Basenu Morza Śródziemnego. Być może ale myślę że ten najbardziej wysunięty na południe skraj Italii może rozkochać w sobie każdego turystę- i nie mówię tego z perspektywy italofilki.
 



Moje pierwsze zetknięcie z Sycylijczykami to na pewno pogaduszki z naszym kierowcą Maurizio. To człowiek bardzo ciepły, szczery do bólu i wesoły. Nasze rozmowy na początku zaczynały się od: „cześć, jak się masz?”- to we Włoszech standard. W miarę jak poznawaliśmy się lepiej konwersacje stawały się coraz głębsze. Włoska otwartość to na  pewno brak tematów tabu. W zasadzie każda rozmowa ma odpowiedni „pieprzyk”. Nie jest to jednak nigdy wulgarne ani niestosowne. Włosi czy też raczej Sycylijczycy po prostu tacy są. Myślę że są trochę tacy jak Arabowie: jeśli jest się miłym i uczciwym oni odpłacają to z nawiązką. Maurizio miał w autokarze piwo i wodę którą sprzedawał za 1 euro. Ja miałam takie „chody” że dostawałam ją za darmo. Pozwolił mi też usiąść koło siebie na siedzeniu pilota. Miałam idealną „miejscówę”, mogłam podziwiać krajobraz wulkaniczny bo wtedy akurat jechaliśmy na Etnę. Najbardziej jednak zapadł mi w pamięci wieczór w Marsali. Porwałyśmy wtedy z moją koleżanką naszego kierowcę i pilota na wspólny spacer. To był bardzo miły wieczór z lodami, piwem i winem. Ku naszemu zaskoczeniu za wszystko zapłacił Maurizio. Później biesiadowaliśmy jeszcze w hotelu z prawie całą jego obsługą. Wino lało się strumieniami i znowu nie musiałyśmy za nic płacić. Długo nie zapomnę tego wieczoru. Sycylijczycy są też znani ze swojej bezinteresownej pomocy o czym przekonałam się w Palermo. Po nocnym zwiedzaniu miasta chciałam z koleżanką złapać jakiś autobus który zawiózłby nas w okolice hotelu. Po długim czekaniu na przystanku wsiadłyśmy w pierwszy lepszy autobus. Niestety jechał w zupełnie innym kierunku. Było bardzo późno, byłyśmy zmęczone i nie wiedziałyśmy co robić. Pomógł nam kierowca który specjalnie dla nas zboczył z trasy i odwiózł nas prawie pod sam hotel. W czasie jazdy ucieliśmy sobie miłą pogawędkę, a na koniec żegnaliśmy się jak starzy znajomi. Podobnych sytuacji było wiele.
Sycylijską serdeczność i otwartość widać już po samym sposobie witania się. Tam nie tylko kobiety całują się w dwa policzki. Mężczyźni też! Brak podwójnego buziaka może być nietaktem.

Sycylijczycy nie zawsze mają południowy typ urody. Wszystko zależy od miejsca zamieszkania. Można spotkać rudzielców, osoby o arabskich rysach i blondynów z zielonymi oczami. To jeden ze śladów bogatej historii Sycylii przez którą przewinęli się m.in. Grecy, Arabowie, Hiszpanie i Francuzi.

W trakcie moich wakacji we Włoszech złapałam niesamowity luz i dystans. Włosi a już zwłaszcza ci z Południa często używają zwrotu: „pian piano”- powoli, powoli. Choćby się waliło i paliło- nie ma co się spieszyć, po co się denerwować? Ucieknie autobus- to nic będzie następny. Straciłeś wszystkie oszczędności- nie martw się, jutro możesz wygrać w totolotka. Sycylijczycy nigdzie się nie spieszą, niczym się nie przejmują. Wszystko tam odbywa się w swoim tempie. Ku memu zdziwieniu nie zauważyłam osób żebrających na ulicy, sfrustrowanych ludzi bez pracy ani legendarnych śmieci. Sycylijska uprzejmość widoczna jest na każdym kroku. Pogawędka z baristą kiedy za plecami rośnie kolejka to norma. Nie wiem na co mam ochotę w sklepie ze słodyczami- nie przejmuj się, poczekamy, jesteśmy do Twojej dyspozycji, nie spiesz się. Słodkie nieróbstwo, ich dolce vita nabiera tu nowego znaczenia. Siesta to czas kiedy nagle zamiera życie. Ulice pustoszeją, zamknięte są sklepy. Nie można kupić nawet wody. Może być to problem bo letnie popołudnia we Włoszech są naprawdę upalne.

Jeżdżąc po Sycylii widziałam bardzo dużo psów. Był to niezwykły widok bo zwierzaki wydawały się radosne, zadbane, do każdego się łasiły. Parę razy widziałam czworonoga rozkosznie wyciągniętego w poprzek sklepu oddającego się popołudniowej drzemce. Nikt tych psów nie przeganiał, wszyscy je głaskali i dokarmiali. Nie ma tam klasycznych schronisk jakie mamy w Polsce. Psiak który jest zdrowy i nieagresywny swobodnie biega po ulicy i nikomu to nie przeszkadza. Jestem wielką psiarą i dało mi to trochę do myślenia…




Ale przecież Sycylia to nie tylko ludzie i psy. To też specyficzny język- chyba najbardziej śpiewny w całej Italii. Jest rozumiany tylko przez miejscowych. Każde miasto ma własny dialekt. Niekiedy bazuje na języku urzędowym ale często przypomina bardziej arabski czy francuski. Do tego dochodzą oczywiście gesty- najbardziej zamaszyste w całych Włoszech. Ale tak naprawdę do najprostszej rozmowy wystarczą często…odgłosy i monosylaby. Typowo sycylijskie powitanie to przeciągnięte „ołł!” którego nie da się oddać na papierze. Potem jest charakterystyczne długie „eee…?” w formie pytania które oznacza: co takiego, co mówisz? Kiedy nie umiemy udzielić odpowiedzi albo po prostu nie wiemy co powiedzieć wystarczy krótkie „bu”. Aby coś zanegować, odmówić komuś, nie zgodzić się z czymś wystarczy…kilkakrotnie mlasnąć językiem. Ta komunikacja bez używania słów to pozostałość z czasów kiedy najeżdżana przez wroga Sycylia potrzebowała własnego kodu językowego, niezrozumiałego dla innych. Język sycylijski ma również swój specyficzny styl. Obserwując ich z daleka można by pomyśleć że się kłócą- tak bardzo krzyczą i machają rękami. Ale to tylko zwykła rozmowa temperamentnych Sycylijczyków.




O tej wyjątkowej włoskiej wyspie z pewnością można by napisać znacznie więcej. Podczas mojej 8- dniowej wycieczki zaledwie ją dotknęłam. Mam jednak nadzieję że jeszcze odwiedzę Sycylię i miejsca do których jeszcze nie dotarłam.
Tak, tę część Włoch polecam każdemu.




autor: Karolina



niedziela, 6 października 2013

Jedz, módl się i kochaj czyli Rzym

Mówi się, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. Moja najpierw zaprowadziła mnie do innego włoskiego miasta - wielkiego portu i dawnej republiki Genui.
Nie o Genui dziś będę pisała, ale o Rzymie, wiecznym mieście, mieście na każdym kroku ukazującym swoją siłę, swoją historię i swój niesamowity klimat.
Dziś nie pamiętam kiedy pierwszy raz się w tym mieście zakochałam. Który to był rok? 2000 czy 2001?
Rzym powala mnie na kolana. Za każdym razem.
Za każdym z innego powodu i zawsze znajduję nowe powody do ekscytacji.
 Rzym to miejsce kultowe  tam trzeba być! Trzeba! 
Ze względu na wszystko i bez względu na wszystko.
Pomiędzy zwiedzaniem, pochłanianiem dzieł sztuki, zabytków architektury bardzo ważne ( o ile nie najważniejsze!) jest zasmakować tutejszej kuchni.

JEDZ!
Cucina romana ze względów historycznych jak i geograficznych jest swoistą mieszanką międzynarodową. Nie tą z dzisiejszych czasów, ale taką mieszanką grecko -etrusko -sabelsko -egipską ze sporą domieszką tradycji wszystkich ludów podbijanych w następnych czasach.
 Ten mix tak intensywnie pobudza zmysły, tak mocno wwierca się w spragniony doznań żołądek, że już od wyjazdu z Rzymu zmysły tęsknią. Aromaty wydobywające się z każdego zaułka, z każdej trattorii, rosticerii, czy ristorante  mieszają się w powietrzu nęcą nozdrza i kuszą i łamią nawet największych zwolenników wszelkiej maści diet.
Rzymianie są szczęśliwi gdy jedzą, gdy delektują się smakami. Cóż znaczyłoby "zaliczenie" Rzymu bez skosztowania jego wspaniałości? Tutaj zwieńczeniem dnia jest właśnie uroczysta kolacja z pysznym jedzeniem, dobrym napitkiem z muzyką graną na żywo w tle.
Ta prosta prawda, iż czasem, aby być szczęśliwym, wystarczy objeść się spaghetti alle vongole veraci czy karczochów rzymskich przekonała i mnie - a jakże! :)



 MÓDL SIĘ!
Nie sposób mówić o Rzymie omijając perełkę jaką jest Watykan. 
Kto tam był, zgodzi się, że jest to magiczne miejsce - i to wcale nie tylko z perspektywy chrześcijanina. Mnie Watykan zachwyca architekturą, mrocznymi historiami, i tym że zawsze nabieram tam dystansu do świata i samej siebie. Tak! Jestem katoliczką. Dla mnie to miejsce ma szczególny wymiar. Moje wizyty w Watykanie zawsze zostawiają w mojej duszy spokój i spełnienie. Tam mimo gwaru, mimo tłumów turystów - często dających sobie kulachą po plecach, byleby lepiej zobaczyć papa Francesco jak na audiencji z 18 września - mimo wszystkich niedogodności zawsze udaje mi się znaleźć Boga.



 KOCHAJ!
Dość naturalnie da się z wiary przejść do miłości. Więc o miłości w Rzymie....To tu oświadczył mi się mój mąż. To dzięki temu miastu niejeden zakochany facet zawdzięcza  magiczne słowo „tak” wyszeptane przez kobietę swego życia. To tu co roku  ściągają niezliczone pary zakochanych by atmosferze Wiecznego Miasta rozpoczynać oficjalne wspólne życie.Konieczne jest wtedy odwiedzenie ponte Milvio i wspólne zawieszenie na nim kłódki, jednocześnie wrzucając kluczyk w fale Tybru. Najsłynniejszym miejscem spotkań par i romantycznych wyznań jest oczywiście Fontana di Trevi, gdzie wrzuca się przez ramię trzy monety, co stanowi gwarancję powrotu w to miejsce razem.  Któż by nie chciał by MIŁOŚĆ była taka jak Rzym - WIECZNA!
Wszak nazwa Roma czytana od tyłu mówi sama za siebie ;)





środa, 2 października 2013

Tiramisu

Kto z Was nie kocha słodyczy? Słodycz ust Twych, słodycze na deser, słodkie podsumowanie rodzinnego obiadu, bez słodkiego smaku pozostałe są jakby niepełne.
Nawet anatomicznie słodki kubek smakowy znajduje się na czubku języka. Top!

 Słodkie jest wszędzie !

chociażby dolce vita, dolce far niente, czy dolce stil nuovo ....

Moim ukochanym dolce jest przełamanie smaku kawy, gorzkiego amaretto za pomocą słodkiego i nie ukrywajmy - tłuściutkiego mascarpone w postaci Tiramisu.
Mam swoje ulubione miejsce, gdzie podają w wyjątkowy sposób ten deser - choć najbardziej zaskakujący był ten w wydaniu japońskim podany z zieloną herbatą.
Tiramisu jak sama nazwa sugeruje - podczas spożywania podrywa, unosi w górę, uskrzydla.
Tiramisu łączy w jedno to czym się zajmuję.
Dobrze, dobrze -  powiecie - kuchnia i gotowanie Ok, Słoneczna Italia Ok, ale gdzie w Tiramisu ukryłam marketing???

Otóż wyjaśnię:
Przeprowadziłam niedawno dość długą rozmowę na temat zasadności e-marketingu z pewnym moim znajomym prowadzącym firmę z sektora turystyki i hotelarstwa. Stworzenie własnej strony www, odpowiednie jej pozycjonowanie kosztowało go oględnie mówiąc dość dużo, a oczekiwanych wyników... brak
Wyjaśniłam, że nie na tym rzecz polega - web page, SEO, fan page w mediach społecznościowych, blogi są tylko jednym z czterech ( współcześnie nawet więcej) elementów marketingu.
To jest tak, jak z owym tiramisu z zielonej herbaty - skusiła mnie przede wszystkim ciekawa opinia przyjaciół, którzy są fanami Sushi-arni i japońskiego minimalizmu. Po rozmowie zerknęłam na www restauracji - wkręciłam się w klimat - wzbudziło to moje ogromne zainteresowanie. Pozostało mi zatem przy najbliżej zdarzającej się okazji skierować swoje kroki pod ten adres.
I tu clou - żadna opinia znajomych ( fanów jakże odległych od moich gustów kulinarnych, zagadnień kulturowych i stylu życia, bycia), żadna recenzja z fanpage'u, najpiękniejsza galeria zdjęć na www nie zmusiłaby mnie do tego by POWRÓCIĆ, wydać ponownie pieniądze na dany produkt, miejsce czy usługę. O tym decyduje - klimat, jakość obsługi i najważniejszy w tym wypadku smak!
Krótko rzecz ujmując - Tiramisu to smak (produkt), cała otoczka, sposób podania (dystrybucja), uśmiech na twarzy serwującego (obsługa sprzedażowa i po-sprzadażowa), a wtedy reklama i promocja nie jest trudnym zagadnieniem.


Smacznego!

wtorek, 1 października 2013

Z innej perspektywy

O sztuce w przestrzeni publicznej mówiono już tak wiele. Występuje przecież od zarania dziejów. Bywa określana jako opozycja dla sztuki wyższej, a jej celem jest ożywianie a nawet kreowanie przestrzeni miejskiej.
Żyjemy w czasach gdy zmysł wzroku zdominował percepcję. Słowo przegrało bitwę z dominującym  obrazem. Stało się to przyczynkiem dla rozwinięcia a raczej wymuszenia przez rynek reklamowy fuzji i niesamowitych kombinacji obu tych form.
Najbardziej dobitnym przykładem reklamy wielkoformatowej a jednocześnie sztuki w przestrzeni publicznej są murale.
Murale trafiają do masowej świadomości dzięki niestandardowym gabarytom, oraz często wyszukanej grafice. Ja chciałabym pokazać Wam murale, które mocno wpisują się w przestrzeń moich okolic.




   

niedziela, 29 września 2013

Powitanie

Życie pełne jest "pierwszych razów", każdy z nich niezależnie, której dziedziny życia dotyczy - jest szczególną chwilą w życiu każdego z nas. 
 
Dziś mój pierwszy raz na blogu.

Nazywam się Monika. Z wykształcenia jestem socjologiem. Jestem także absolwentką podyplomowych studiów z zakresu nauczania języka włoskiego.
Od wielu już lat jestem związana z przepięknym czarującym i wciągającym krajem jakim jest Italia.
Fascynuje mnie także wszystko, co związane z człowiekiem: relacje, mechanizmy psychologiczne i zachowania społeczne. Uwielbiam również zajmować się marketingiem i reklamą, oddziaływaniem słowem, dźwiękiem i obrazem, budowaniem wizerunku - zarówno, osób, miejsc, jak i instytucji.
Zaś kuchnia i gotowanie  to nie tylko pasja, ale również styl życia i praca.


Co wyszło z połączenia tych trzech?
Swoiste fusion.

Ale o tym w następnej odsłonie.
Zapraszam